Wsi spokojna, wsi wesoła...

„Wsi spokojna, wsi wesoła…” pisał wieki temu Jan Kochanowski. Gdyby autor tych słów mógł ujrzeć wieś dwudziestego pierwszego wieku, chyba zmieniłby zdanie na jej temat.

Wieś dwudziestego pierwszego wieku w niczym nie przypomina już sielankowych obrazów nawet niekoniecznie z czasów Kochanowskiego, ale nawet tej sprzed kilkudziesięciu lat. Sam mieszkam na wsi od prawie dwudziestu lat i widzę na bieżąco, jakie zmiany na niej zachodzą.

Przed laty wieś to była wieś. Niemal w każdym domu obecny był inwentarz, gospodarze częściej używali do pracy w polu koni aniżeli ciągników, były świnie, krowy, króliki. Dziś obraz przejeżdżającego ze stertą świeżego, pachnącego siana wozu przeminął bezpowrotnie. Ludzie nie trudnią się już pracami polowymi, nikt nie utrzymuje się z tego, co zbierze z pola. Trudno też znaleźć klasyczne, wiejskie zabudowania. Te wypierane są przez nowoczesne budownictwo, które odbiera uroku każdej wiosce.

Pamiętam, jak będąc kilkuletnim dzieckiem, bawiłem się z dziećmi sąsiada w ich gospodarstwie. Niestety moi rodzice gospodarki jako takiej nie prowadzili, więc zabawa w rolnika z innymi dziećmi to była dla mnie przyjemność czystej maści! Nieopodal naszych domów były pola uprawne. Mieszkamy (bo nadal mieszkamy w naszej wsi niemal w komplecie) w górzystym terenie, a więc pierwsze pola z uprawami były tuż za pagórkiem, wprost jak wyjęte z przedszkolnej bajki. Lubiliśmy chodzić tam na poziomki. To był czas, kiedy poziomki królowały na wszystkich miedzach. Dziś przechadzając się ze swoim synkiem tamtymi ścieżkami, nie natykam się na ani jeden owoc i powiem szczerze, że zastanawiam się, co jest przyczyną całkowitej degradacji poziomki z tych terenów, sokoro jeszcze kilkanaście lat temu rosły w danym miejscu rok w rok. Późnym latem chodziliśmy na pieczarki, od których pobliskie łąki dosłownie były białe. I nie ma w tym ani odrobiny przesady. Pamiętajmy, że do wszelkich prac w polu używano konia, a koń to nawóz. Końskie odchody to doskonały podkład pod grzybnię, więc pieczarki rosły jak oszalałe. Wczesną jesienią raczyliśmy się pysznymi czernicami, czyli jeżynami. W naszej okolicy na te owoce mówi się czernice i tak na prawdę nikt nie nazywa ich jeżynami. Jak czernice, to obowiązkowo też dzikie maliny. Tego smaku nie da się zapomnieć! Dziś malin nie ma już wcale, a i jeżyny nie tak pyszne jak wtedy. Można powiedzieć, że jeśli chodzi o dary natury, to bezwzględnie nadal królują grzyby. Tych bez względu na czasy w naszych beskidzkich lasach nie brakuje.

Zostawmy na chwilę przyrodę i przejdźmy do ludzi. Ci zmienili się na wsi bardzo. Życzliwość i uśmiech, który zawsze towarzyszył wiejskiej społeczności, zaginął gdzieś bezpowrotnie. Nie ma już sąsiedzkich odwiedzin z wielogodzinnymi pogadankami, nie ma wzajemnej pomocy, wspólnych życzeń na święta, czy śpiewów przy ognisku. Każdy szczelnie zamyka się w swoim domu, ogrodzonym wysokim płotem. Hermetyczność dzisiejszego człowieka jest przerażająca. Ludzie wyglądają, jakby się czegoś bali. Czegoś nieokreślonego. Czy te ich lęki są czymś konkretnym uzasadnione? Czy dzisiejsze czasy zmuszają ich, by takimi właśnie byli? Nie wiem, ale jest to zachowanie mocno zastanawiające. Być, by mieć, czy mieć, by być – oto jest pytanie.

Pamiętam, że letnimi popołudniami wiejskie ulice pełne były dzieci. Brudnych, ale szczęśliwych, bawiących się radośnie, jedzących papierówki i wyciągnięte kilka chwil wcześniej z ziemi marchewki. Żadna matka nie biegła z histerią w oczach za nami, a i my wszyscy żyjemy, jesteśmy zdrowi, a i wspominać jest co. Dziś dzieci i nastolatki skupione są na własnym świecie, poniekąd wykreowanym przez przewrażliwionych rodziców. Dzieci pozbawione są kontaktu z rówieśnikami, skupiają swoją uwagę jedynie na ekranie smartfona, komputera, czy telewizora. Nam do dobrej zabawy wystarczył patyk, prowizoryczna proca, czy stary rower. Starsi zamiast myśleć, jak tu zdobyć dziewczynę, czy chłopaka, który wpadł w oko, rozmyślają już zawczasu jaki biznes na wsi otworzyć. Oczywiście, jeśli w perspektywie dalszego życia planują na ta wieś powrócić po światowych wojażach. Chyba żaden młody człowiek nie chce dziś na wsi żyć. Jadąc na studia do wielkiego miasta, doświadczając innego, szybszego, dającego więcej bodźców życia, wieś rodzinną traktują jak coś, czego się powinno wstydzić, a ja uważam, że pochodzenie nie jest ważne. To, czy ktoś jest wychowany na wsi, czy w mieście nie ma żadnego znaczenia. Co więcej, powiem z całą odpowiedzialnością, że większość „wieśniaków” których znam, pochodzą właśnie z miasta.

Oj, zmieniła się ta nasza wieś, zmieniła. Skąd taka radykalna zmiana? Być może wpływ na to ma znikające pokolenie ludzi starszych, dla których wieś, ojcowizna, czy koń były wartościami równie ważnymi, co dziś drogi samochód, kilka cyfr na kontach, czy marmurowe chodniki wokół domów. Wieś się przewartościowała i nie ma od tego ucieczki. Jedynym wyjściem dla osób takich jak ja, wprawdzie ciągle młodych, ale pamiętających stare, dobre czasy, jest zaakceptowanie takiego stanu rzeczy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here