Zaraz po ukończeniu szkoły średniej nie miałem na siebie zbyt wielkiego planu. Moje myśli kotłowały się, a ja starałem się wybrać pośród kilku opcji, co będę robił w następnym roku. Wybór padł na wojsko i pójście w koszary miało mi dać odpowiedź, czy dam sobie radę w życiu i czy mam dosyć duży charakter, by stawić czoła problemom. Umówmy się, że w wieku 19 lat nie ma się jeszcze z reguły zbyt wielu poważnych problemów i praktycznie nic na głowie. Najważniejszym obowiązkiem jest nauka i postaranie się o to, aby uzyskać jak najlepsze oceny. Dochodząc do 20 roku życia zaczyna się już ten prawdziwy etap, w który nagle będziemy musieli stać się bardzo dojrzali.
Tak było właśnie u mnie i pójście do wojska, oraz założenie munduru było przełomem. Poznałem w kilka dni zupełnie inny świat od tego, w którym miałem okazję do tej pory funkcjonować. Wszystko było dopięte na ostatni guzik i panował tam niesamowity rygor. Przez pierwsze dni najbardziej zaskoczył mnie jednak charakter oficerów i wszystkich żołnierzy wojska polskiego, którzy byli nad nami. To w jaki sposób do nas mówili i jak dosadne to było, sprawiało, że już na starcie każdy miał do nich niesamowity respekt. Od przeciętnego kapitana biła pewność siebie i chęć nauczenia nas tego, byśmy byli bardzo charakterni i wynieśli z wojska coś pożytecznego.
W pamięć zapadł mi szczególnie jeden z plutonowych, którzy bardzo na nas krzyczał. Najpierw nic sobie z tego nie robiliśmy, gdyż trzeba było mieć tam po prostu duży dystans i nie stresować się za bardzo. Życie w codziennym stresie od rana do wieczora nie skończyło by się dla nas dobrze. Wojsko to specyficzne miejsce i bez dystansu, oraz trafnego podejścia i umiejętności odczytania wielu spraw, będzie nam tam ciężko przetrwać na dłużej. Ów plutonowy był wcześniej zdegradowany i dowiedzieliśmy się, że był aż majorem. Każdy kto zna wojskowe stopnie wie jak wielka to degradacja. Musiał przeskrobać coś naprawdę dużego i między nami rozmawialiśmy sobie, że pewnie kogoś uderzył, lub poniosły go za bardzo nerwy w jednej z sytuacji. Temperament miał bowiem bardzo krewki.
Plutonowy wykrzyczał się jednak w pierwszych tygodniach i w późniejszych był już wobec nas dużo bardziej spokojny. Stwierdziliśmy może nawet, że wcale nie jest taki straszny i że chciał sobie zbudować na starcie nasz szacunek i żebyśmy zobaczyli, że nie można sobie przy nim pozwolić na dużo. To stara taktyka nie tylko wojskowych, ale także nauczycieli i innych zawodów, które przebywają z młodzieżą na dłuższy okres czasu. Z plutonowym po pół roku nawet się zaprzyjaźniliśmy i okazało się, że jest bardzo w porządku człowiekiem. Zarobki w wojsku były na poziomie szeregowego bardzo małe i pamiętam, że raz dostałem nawet od niego pożyczkę w kwocie 20 złotych, bym mógł sobie kupić papierosy. Było to z jego strony bardzo miłe.
Wracając do zarobków, to żołd, czyli wypłata młodego żołnierza, wynosił na początku niecałe 80 złotych i ta pozostało już prawie do końca mojej służby. Proszę sobie więc wyobrazić jak małe pieniądze to były i jak na niewiele czasu starczały. A mieliśmy się z nich utrzymać cały miesiąc. Na całe szczęście wyżywienie w koszarach było na naprawdę wysokim poziomie i nie mogłem na to zupełnie narzekać. Z racji, że zawsze należałem do dużych osób, które muszą się najeść, to syte śniadanie było dla mnie dużą podstawą. Gdy wyjeżdżaliśmy na wartę, czyli na całą dobę pełnienia służby poza jednostką, to moim najważniejszym obowiązkiem było najedzenie się do syta. Dzięki temu nocą nie byłem głodny i mogłem się skupić na moich zajęciach i na nie myśleniu o tym, co będzie na śniadanie.
Warty mijały bardzo wolno i było to dość monotonne zajęcie. Polegały one na tym, że trzeba było udać się na dwie godziny na dany posterunek i warować tam z bronią, oraz pilnować, czy nie wydarzy się nic złego. Wszak jakiś złodziejaszek mógł zainteresować się wojskowym sprzętem, lub odkręceniem jakiejś śrubki od samolotu. Na wartach najważniejszym obowiązkiem, który do nas należał, to zachowanie czujności i koncentracji w każdej sytuacji. Sporadycznie, ale zdarzały się sytuacje, w których żołnierz zasnął i została mu skradziona broń, bądź został pobity. Na całe szczęście ja od najmłodszych lat zostałem nauczony tego, by się pilnować i w takich sytuacjach uważać na siebie.
W wojsku nie zna się tak naprawdę nikogo i każdy jest dla nas obcy. Możemy mieć tam kolegów, ale przyjaźń jest raczej wykluczona i jeśli się zdarza, to bardzo sporadycznie. Mówiło się nawet i to przysłowie słyszałem bardzo często, że w wojsku nie ma przyjaciół, są tylko znajome twarze. Cały czas mojej służby i wiele przygód które tam przeżyłem, zweryfikowały to przysłowie jako prawdziwe i trafne, a ja zobaczyłem, że wojsko to była misja a nie szkoła. Nie szło się tam szukać znajomych i odpocząć, a zahartować się na dalsze życie i sprawdzić jak silnym się jest człowiekiem. Z wojska wyszedłem dużo silniejszy mentalnie i poznałem świat armii od drugiej strony. Z pewnością niczego nie żałuję i z chęcią bym to powtórzył.